piątek, 3 marca 2017

Pierwsze diagnozy lekarskie

Jest kolejny dzień

Jadę do neurochorurga. Brat, lekarz załatwił mi wizytę.
Jestem.

Lekarz wyraźnie zachwycowy moim widokiem, a właściwie widokiem kogoś, kogo bardzo chętnie zoperuje.
Słyszę, że mogę z tym chwilę pochodzić, ile - nie wiadomo. Może być dobrze, ale może być bardzo źle.
Jeśli po tygodniu mi nie przejdzie, lekarz chętnie mnie zoperuje. Wpatruje się w tomograf z zachwytem, liczy centymetry. Stwierdza rozentuzjazmowany "u pani jest mniej centymetrów do kręgosłupa od brzucha niż od pleców"... można by tak panią zoperować.

Pytam o skuteczność operacji, co będzie z objawami, czy wyzdrowieję?
Tego już doktor nie umiał powiedzieć. Umiał powiedzieć o tym, że zrobi mi operację i to nawet w fikuśny sposób, ale czy po niej wyzrdowieję? Tego powiedzieć nie umiał.

Wizyta trwała krótko.

Nie chciałam tam wracać. Już nigdy.
Już nigdy tam nie wróciłam.

Kogo wybrać? Co robić? W jakim jestem stanie?
Co właściwie mi jest?


Wciąz tego nie wiedziałam, wiedziałam za to, że jestem łakomym kąskiem dla chirurgów, którym ślinka leci na mój widok...

Znów wizyta u ortopedy w Warszawie. Ogląda rezonans. Proponuje operację, szybko, za miesiąc. Opowiada o wycinaniu fragmentów kości. Chętnie podejmie się zadania. Zadowolony. Porządny człowiek. Budzi moje zaufanie. Co mi jest? Wciąż nie wiem.
Pytam o altrenatywy, czy są? Może jakoś inaczej niż wycinać?
Nie słyszę nic o alternatywach.

Wciąż nie chcę się dać pociąć. Nie im...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz